Po Plaże inwazji w Normandii
Andrzeja Łapińskiego sięgnąłem ze sporym niepokojem. Szczególnie pesymistycznie
zapowiadał się podtytuł dzieła: Pejzaż i
historia. No bo co ciekawego może być w książce o plażach, pejzażach i
historii? Chyba każdy absolwent liceum pamięta bezlitosne katowanie nas
„wspaniałymi” opisami przyrody (słowo-klucz: opis przyrody) u
Orzeszkowej nad tym czy innym Niemnem. I jeszcze musieliśmy się tym zachwycać!
Mniej groźnie brzmiała ta historia w
podtytule, wszak Normandia była areną niezwykle ciekawych, sensacyjnych
wydarzeń, i to nie tylko w XX w… Ale i najciekawsze historie można zohydzić
czytelnikowi prezentując je statystycznie i w kółko żonglując tylko datami i
numerami jednostek wojskowych, wykonujących kolejne operacje. (Szczególnie, gdy
autor jest z tych miłujących opisy przyrody…) Krótko mówiąc, aż sierść się
jeżyła na myśl o zabraniu się za czytanie.
Tu pozwolę sobie na dygresję. Niech pierwszy rzuci kamieniem,
kto nigdy nie złapał się na podobnym uczynku: „wszedłem na 5 minut przeczytać
coś na Wikipedii i po 4 godzinach czytałem o zwyczajach godowych manatów, po
drodze przechodząc przez ewolucję Marsa i aktualne trendy w jazzie instrumentalnym”.
Tak miał/miewa chyba każdy, a najciekawsze w tej wędrówce, a nawet pozornym
skakaniu po tematach jest to, że nie ma w tym cienia znudzenia, czytamy z
autentycznym zainteresowaniem, a gdyby prześledzić historię tej przedziwnej
wędrówki po Wiki, to okaże się, że hasła są ze sobą jednak logicznie powiązane.
I właśnie taki jest styl Łapińskiego! Absolutnie nienudny.
Autor ze zwinnością akrobaty uniknął nudzenia Czytelnika
pisząc na tematy, na które pozornie nie da się napisać ciekawie. Niewątpliwa
erudycja, wszechstronna znajomość zagadnień poruszanych w książce, była tu
bardzo pomocna. Dzięki Łapińskiemu możemy poznać nie tylko ogólny zarys całej
operacji lądowania Aliantów w Normandii, operacji, która może nie tyle zmieniła
bieg, co wydatnie przyspieszyła kres III Rzeszy i dzięki temu uratowała setki
tysięcy, może nawet miliony istnień. Możemy też poznać masę ciekawostek, które
zainteresują nawet ludzi kompletnie obojętnych na tematy zarówno historii, jak
i wojskowości.
Poznamy więc bohaterskie zwierzęta, psy z najwyższymi
odznaczeniami; klacz, ratującą rannych żołnierzy; krótką historię rozwoju
radaru; dowiemy się, jak sprawnie zaopatrywać wielką armię w niezbędne paliwo
(konkretnie w całe baseny olimpijskie paliwa), przeczytamy o zwłokach, które
„szturmowały” miasto, manekinach na spadochronach, papierowej armii, zbieraniu
pocztówek przez wywiad i o dudziarzu, grającym na swych dudach pośród świstu
kul karabinowych. Wreszcie o tym, że inne mogłyby być losy tej kampanii, gdyby
ktoś odważył się… obudzić Hitlera.
Poznamy czyny bohaterskie i tragiczne wydarzenia. Również
fatalne pomyłki i wpadki, jak szturmowanie nieistniejących stanowisk
artyleryjskich i bombardowanie przez Aliantów… własnych oddziałów. I to
dwukrotnie, tych samych oddziałów… Jak mawiał jeden z bohaterów wspomnianych
przez Łapińskiego: „Na wojnie każdy plan
jest dobry dopóty, dopóki nie będzie wprowadzony w życie. Wtedy wszystko się
wali.”
Przy tym autor wielokrotnie posiłkuje się autentycznymi
wspomnieniami bohaterów tamtych wydarzeń, a przecież nikt lepiej od nich samych
nie potrafi opisać emocji (i choroby morskiej), które towarzyszyły im w Dniu D.
No i najważniejsze: w dziele nie ma opisów przyrody, najwyżej
krótkie słowne szkice krajobrazu, absolutnie nienużące. Jest za to język
giętki, momentami półpoetycki, który szczególnie przypadł mi do gustu swoją
barwnością i obrazowością: „Krążąc
jednakże wokoło blokhauzu wyrwanego z posad i przechylonemu ku morzu, niczym
wykolejony wagon pancernego pociągu, zapuszczając spojrzenie do chłodnego nawet
latem, wilgotnego, martwego wnętrza, niechybnie nasunie się nam pytanie: jak
potężna siła tu zadziałała, by unieść żelbetową bestię i dosłownie przełamać
jej kręgosłup.”
Książka, którą trudno zaklasyfikować do konkretnego gatunku,
swoiste połączenie przewodnika krajoznawczo-turystycznego, solidnego
opracowania historycznego, skróconego kursu wojskowości ofensywnej i kopalnia
ciekawostek w jednym, zapewniła mi pierwszorzędne zajęcie na kilka wieczorów,
dlatego też mogę ją szczerze polecić każdemu, kogo ta tematyka interesuje
chociaż odrobinkę – nie rozczaruje się.
I na koniec drobna uwaga do wydawcy: wydanie wykonano na
przyjemnym, półbłyszczącym papierze; szkoda, że mimo to fotografie są
czarno-białe. A korektor ewidentnie potrzebuje urlopu.
• Wydawnictwo Zysk i S-ka
• Rok 2019
• Okładka miękka ze skrzydełkami, 160 x 230 mm
• Ilustracje: kilkadziesiąt
• Stron 592
• Ogólna ocena: 5 pazurów
• Wydawnictwo Zysk i S-ka
• Rok 2019
• Okładka miękka ze skrzydełkami, 160 x 230 mm
• Ilustracje: kilkadziesiąt
• Stron 592
• Ogólna ocena: 5 pazurów
Bury Kocur
Ja niestety dzięki mojej historyczce z liceum mam uraz do czasów wojny, więc podziękuję. Ale jeśli jest gdzieś jakaś petycja o wysłanie biednego korektora na urlop, to ja się podpisuję, niech chłopina skorzysta z wakacji :D
OdpowiedzUsuńNie po drodze mi z historią, ale ta książka mimo wszystko ma coś w sobie :)
OdpowiedzUsuńMoże być ciekawa. Poszukam tej książki.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń